s.Asia
Christopher McCandless, Jack Kerouac, William S. Burroughs, Allen Ginsberg, Henry David Thoreau - tylko ten, który przeżył zmaganie się z poranną i wieczorną mgłą, gdzieś na granicy świadomości tego gdzie i kim jest, może pisać o swoim doświadczeniu.
Pierwszy raz wyruszyłam sama w drogę po ówczesnej siódmej klasie szkoły podstawowej. 14 - latka. Początkowo zawiodło mnie to tylko w pobliże miejsca zamieszkania, na pojezierze łęczyńsko-włodawskie, które mimo wszystko te 15 lat temu było jeszcze nieco "dzikie". Ale te podróże można by nazwać stacjonarnymi. Namiot w jednym miejscu i osoba w jednym miejscu. Ciałem, bo umysł sam wędrował już dalej i dalej. Nic specjalnego ale dało się już odczuć to "coś" o czym pisze ..., Kerouac, Thoreau itp. Po ósmej klasie wybrałam się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Ja, sceptyk. Ale droga nowa i daleka. Wstać, iść, zjeść to, co dadzą ludzie, przespać się i pójść dalej podziwiając widnokrąg, śpiewając i tego śpiewu nie słysząc. Słysząc za to śpiew swej duszy oddalającej się od konserwatywnych konwenansów wielkich metropolii i małomiasteczkowości (coś mi tu nie pasuje :). A w Częstochowie w tamtych czasach, na takich jak ja czekała spora niespodzianka. Ksiądz Andrzej Szpak i jego Pielgrzymka Młodzieży Różnych Dróg czyli jak to się mówiło w skrócie hipisowska pielgrzymka szpaka. I tacy jak ja usłyszeli dokładniejszy zew. Pielgrzymki wchodziły do Częstochowy a grupy kolorowych, bosonogich hipisów ubranych w ciężko dostępne wtedy spodnie "dzwony", siedziały na chodnikach bijąc w bębny, grając na gitarach. Przyłączyłam się. I ja chodziłam po Częstochowie na bosaka prosząc ludzi o drobne, i ja grałam na gitarze wtórując zaznajomionym bębniarzom. Wstawałam o czwartej rano wraz z grupą innych - raz tą, raz inną. Tanie wino, kąpiel w wielkiej fontannie w parku pod sanktuarium i na ulice. Niby nic a WOLNOŚĆ. Nic nas nie ograniczało, policja nas omijała, nie robiliśmy nic złego, byliśmy folklorem. Wolnym folklorem podziwianym z szeroko otwartymi oczami przez mijające nas tłumy ze wszystkich miast Polski. W Częstochowie zostawaliśmy kilka dni i przenosiliśmy się do Olsztyna pod Częstochową - do małej wsi położonej na Szlaku Orlich Gniazd. Wtedy, jeszcze za darmo można było wspiąć się na ruiny zamku i podziwiać położony poniżej las a w dali horyzont. W nocy śpiwór i rozgwieżdżone niebo. Cud nad cudami. Później wprowadzili opłaty za wstęp na ruiny ale my, wędrowcy potrafimy nadal znaleźć darmowe ścieżki. Oczywiście nie tylko Częstochowa i Olsztyn towarzyszły mi w tamtym czasie. Wychodziłam z domu po ostatnim dzwonku szkolnym, wracałam przed pierwszym. I nie powiem Wam gdzie byłam, bo sama nie jestem w stanie zliczyć tych miejsc. Miałam kiedyś mapę gdzie zaznaczałam takie miejsca ale zagubiła się dawno temu. Jak najbardziej nie ominęły mnie Bieszczady. Pewnego razu trafiłam nad Solinę po drodze na zlot bębniarzy w jakiejś dzikiej głuszy, nie wiadomo dokładnie gdzie. "Idź na słuch i trafisz" ;) Bogaci , czyści turyści i "brudni" , obdarci hipisi. Raczej nie miałam szans by przespać się w jakimś publicznym miejscu. Wdrapywałam się więc na skałę nad małą solińską zatoczką, na klif porośnięty gęsto krzakami. Wysoko nad wodą. Tam rozłożyłam namiot (można je jeszcze kupić za 30 zł). Było mokro, wciąż padało. A jedyne co miałam do jedzenia to kostki rosołowe i piętkę suchego chleba. Po dwóch i pół godzinie prób rozpalenia ogniska poddałam się. Kostka rosołowa zdołała w letniej wodzie roztopić się do połowy. I to był mój posiłek. Chyba najohydniejszy jaki jadłam. Słonawa woda z na wpół roztopioną kostką rosołową i piętka starego chleba. Było dobrze. Wykąpałam się w deszczu i mokra poszłam spać.
Wszystko, co tu opisuję jest bardzo, ale to bardzo skrótowe, być może kiedyś to rozwinę. Teraz jest 6:27. Wstałam po trzeciej. I nadal nie mogę wysiedzieć. Tak to już jest. Niektórzy zawsze będą czuli się nieszczęśliwi w jednym miejscu. C.d.n. - byc może zaraz. Idę po trzeciego drinka.

0 komentarze:
Prześlij komentarz